czwartek, 6 grudnia 2012

Z wizytą u Gordona w londyńskim bistro Foxtrot Oscar

Jestem wielbicielką Gordona Ramsaya. Kto kojarzy go jedynie z ''Piekielnej kuchni'' dużo traci. Polecam oglądanie go w świetnym kulinarnym show ''K jak kucharz'', w ''Kuchennych koszmarach'' (najlepiej brytyjskich, są o wiele lepsze do amerykańskich) czy MasterChef. Pasjonowałam się również programem ''Najlepsza restauracja Gordona Ramsaya'', w którym rywalizowały polecone przez widzów najlepsze restauracje z kuchni całego świata.

Przyznam, że to był pierwotny pomysł, żeby podczas wizyty w Londynie odwiedzić jedną z tych niesamowitych knajpek. Pomyślałam jednak: zaraz, a dlaczego by nie iść do knajpki samego Ramsaya. Zaczęłam szukać w necie i tak trafiłam na wpis na blogu Artura Michny ''Krytyk Kulinarny'', w którym opisywał wizytę w londyńskim bistro Gordona - Foxtrot Oscar. Bistro jest położone blisko pierwszej autorskiej restauracji Gordona. Lubił tam wpadać po pracy i gdy nadarzyła się okazja, kupił lokal.

Zachęcona dobrą recenzją i osiągalnymi cenami w menu sprzedałam pomysł mojemu ukochanemu i koleżance, która mieszka w Londynie. Kilka minut później mieliśmy już zarezerwowany stolik na sobotni wieczór na początku grudnia :)

I tak zjawiliśmy się na Royal Hospital Road, minęliśmy rozległe, nobliwe budynki hospital i w znaleźliśmy się w kameralnym bistro. Przytulna sala na parterze mieści 6-7 stolików (jest też druga sala w suterenie, ale nie zaglądaliśmy tam). W menu celowaliśmy w ''daily offers''. W tej ofercie znajdują się po trzy przystawki, dania i desery. Dwa dania kosztują 15 funtów, trzy - 20. Całkiem przyzwoicie jak na londyńskie ceny. Ale uwaga, faktyczny rachunek jest wyższy o ok. 30% - doliczyć należy napoje i 12,5% obowiązkowego napiwku. Nie ma za to problemu z płatnością polską kartą płatniczą/kredytową.

Dla naszej trójki wybraliśmy trzy różne przystawki, by spróbować jak najwięcej dań. Na stół wjechały: terrine z wieprzowiny z piklami i tostem, tartine z dorszem, oliwkami, pomidorkami oraz świetna zupa grzybowa.

Zupę grzybową zapowiedział na stole głęboki talerz ze kilkoma złocistymi grzankami na środku. Sama zupa-krem przybyła w dzbanuszku. Kelner wylał ją na talerz przy nas. Dzięki temu nie straciła na aromacie ani temperaturze. Była... niesamowita. Ultradelikatna tekstura zupy kontrastowała z jej smakiem, a ten był bardzo, bardzo wyrazisty. Grzybowy w najlepszym tego słowa znaczeniu...
Drugą przystawką była tartine z dorszem, pomidorkami, oliwkami.

Trzecią terrina z wieprzowiny otoczona boczkiem aromatyzowana koniakiem z maleńkimi piklami i tostami. Wszystko było pyszne, a na naczyniach zostawały okruszki. Chociaż moim zdaniem wybitna była zupa.
Spośród dań głównych wybraliśmy cheesburgery z domowymi frytkami i zapiekankę z królika. Nie jestem fanką królika, za to nad drugim daniem z przyjemnością się porozwodzę... Solidnych rozmiarów cheesburgery podano na desce. Towarzyszyły im przepyszne domowe frytki. Grube, ale idealnie wypieczone, chrupkie, proste, bardzo smaczne. W małym uroczym garnuszku znajdował się sos majonezowy, w którym można je było maczać. Sam cheesburger był bardzo syty. Powiedziałabym, porcja nie do przejedzenia.
Zamawiając desery znów zdecydowaliśmy się na trzy różne. Na stole pojawiły się: pudding zanurzony w sosie toffi podawany z lodami waniliowymi, ciasto z orzechami pekan oraz waniliowo-cytrynowy sernik. Moim faworytem był pudding. Ten sos to było mistrzostwo świata. Niesamowity smak. Sernik również był ciekawy: rześki, odświeżający, bardzo fajny w smaku, ale pudding bardziej pasował do chłodnego grudniowego wieczoru.

Tyle o jedzeniu. Było proste, smaczne, treściwe, prawdziwe. Obsługa bardzo dobra, uważna jak jastrzębie, choć zbytecznie pytano nas kilka razy, czy smakuje :) Wystarczyło spojrzeć na puste talerze.

Wizytę w Foxtrot Bistro oceniam jako bardzo udaną. Tym bardziej, że w czasie wieczoru na sali pojawili się i zasiedli jedli to co my... Tana, żona Gordona Ramsaya oraz czworo jego dzieci: Megan, Matylda, bliźnięta Jack i Holly. Odczytaliśmy to jako dobrą wróżbę :) Jeden z kelnerów zdradził, że Gordon bywa w bistro kilka razy w miesiącu, a jego rodzina je tu raz w tygodniu.

Chciałabym na końcu napisać, że na pewno tam wrócimy... Napiszę inaczej: chętnie tam wrócimy, ale może lepiej przyoszczędzić pieniądze i udać się do mieszczącej się na tej samej ulicy Restaurant Gordon Ramsay... Ale tam już trzy gwiazdki Michelin... Prawdą jest jednak stwierdzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia... :)

1 komentarz: